Przyznaję że pomysłowość Polaków w Wielkiej Brytanii mocno mnie zadziwia. Są projekty ciekawe, są interesujące ale też znajdziemy w naszym repertuarze te z delikatnie mówiąc, “cwaniackie”.
Jakiś czas temu postanowiłem skorzystać z usługi pewnej pani (“firmy”). Spokojnie, nie będzie erotycznie… Raczej żenująco.
Natrafiłem na stronę poprzez polecenie. Ktoś ze znajomych znający mój stan zdrowia przysłał mi link do informacji na temat wsparcia finansowego w Wielkiej Brytanii oraz “firmy” która w moim imieniu zajmie się sprawą i doprowadzi ją do finału.
Ok. Postanowiłem sprawdzić stan swojego zdrowia w oparciu o komisję lekarską poleconą mi przez znajomego za pośrednictwem tej “firmy”.
Kluczowym dla mnie było jasne określenie sytuacji osób o podobnych schorzeniach i finale w postaci świadczenia.
Krótka rozmowa, przedstawienie stanu zdrowia i jednoznaczna informacja “Tak, na takie schorzenia i ich efekty jak najbardziej przysługuje wsparcie finansowe w postaci PIP”.
Kluczowe jest tu zapewnienie że doświadczenia “firmy” w sprawie podobnych pacjentów jest na tyle duże, że zapewnienie o przyznaniu świadczenia jest oczywiste. Nie napisano mi, ok spróbujemy, może się uda, nie napisano mi zaryzykujmy tylko “się należy i my (“firma”) zrobimy to w pańskim imieniu.
Opisałem swoją chorobę na przysłanym druku. Napisałem o zawałach, stentach, byepassach, cukrzycy i innych “drobiazgach”. Dodałem że mam w Wielkiej Brytanii status osoby niepełnosprawnej.
No i dostałem rachunek. Przepraszam za brak pamięci ale było to 100 albo 120 funtów. Umówmy się, za pewną pomoc a właściwie załatwienie sprawy w moim imieniu, watro zainwestować. W końcu jak mi napisano, “należy się Panu”.
Kasa poszła. No i się zaczęło. Najpierw oczekiwanie na coś co miało do mnie dotrzeć niezwłocznie. Dzwonię do “firmy”, brak odpowiedzi. Piszę, brak odpowiedzi. Ok, czekam dalej i po dłuższym czasie jest informacja. Wypełnione i wysłane.
Uwaga, ważne. W tym momencie kończy się usługa “firmy”…
Po miesiącu otrzymuję wniosek z “Urzędu”. Wypełniam według wskazówek i odsyłam do Urzędu. Wszystko dalej robię sam.
Po pewnym czasie mam wyznaczoną wizytę.
Udaję się na Komisję. Przyjmuje mnie pani, według mnie nie jest lekarzem a raczej urzędnikiem . Mogę się mylić.
Padają pytania o schorzenia. Akcja z młotkiem na kolanach. Przejście po gabinecie w celu sprawdzenia zdolności motorycznych.
25 minut później jest po wszystkim. Wracam do domu a po dwóch tygodniach dostaję odmowę. Nie zdobyłem wystarczającej ilości punktów.
Ok. Piszę do “firmy”, mamy się odwołać ale rezygnuję. Mam dosyć.
Po co to piszę? Od tej sytuacji minęło wiele miesięcy. Dzisiaj jednak dostałem pytanie od znajomego o moją sprawę. Jego koleżanka rozpoczęła te same procedury które przeszedłem.
Praktycznie wszystkie wiadomości są takie same. Wygląda to jakby po drugiej stronie był robot a nie osoba która podejmuje się pomocy osobom dotkniętym niepełnosprawnością. Pomocy za którą jej zapłacono.
Dzisiaj w jednym z komentarzy na tablicy napisałem krótko że nie polecam bo według mojej opinii “firma” czerpie zyski tylko i wyłącznie z pośredniczeniu między Urzędem a nią. Post po 5 minutach zginął a moją skromną osobę zbanowano.
Teraz tłumaczenie słowa firma. Podaję nazwę: “AB Translation” Anna tłumacz, Renta w UK.
Jest to jedna osoba,
Członkowie Zespołu
Podsumowanie. Jeśli stać Cię na zaryzykowanie swoich pieniędzy, skorzystaj. Może się uda. Niestety szczerze wątpię bo na pomoc tej pani można liczyć w sposób ograniczony a samą komisję możesz “załatwić” za darmo. 100 funtów za to pośrednictwo w tak ograniczonym zakresie to stanowczo za dużo. Brak pewności i skuteczności to kolejny argument na nie.
Tyle ode mnie na temat tej Pani “firmy”…
cdn…