Nie, nie o dzieciach czy żonie piszę. Mowa jest o mojej nowej ojczyźnie. Wielkiej Brytanii. Trochę z tą Ojczyzną przesadziłem. Raczej o moim aktualnym miejscu zamieszkania. Inna sprawa że do takiej ojczyzny jaka mnie pożegnała a już w szczególności do tej która obecnie miałaby mnie witać, cale nie tęsknię.
Jak się żyje w GB po 4 latach? Tak samo jak po roku czy 10 latach. Cała sprawa sprowadza się do swoistego spokoju i braku troski o dzień kolejny.
Pracujesz? Ok. Zarabiasz i żyjesz na godziwym poziomie a jak jesteś zaradny to odłożysz pieniądze na jeszcze lepsze życie. Ja zaradny nie jestem ale opcja z początku poprzedniego zdania mi wystarcza.
Na północy Anglii gdzie żyjemy (Darlington) pogoda nie rozpieszcza. Fakt że deszcz może nie pada tu często ale stalowe niebo zasnute chmurami to standard. Na dodatek do morza rzut beretem co niestety łączy się z silnymi a czasem bardzo silnymi wiatrami.
Znam osoby którym ta pogoda bardzo doskwiera. Ja do nich nie należę a i Małgosia nie ma nic przeciwko. Owszem, czasem przydałoby się trochę więcej słońca ale inne plusy dodatnie niwelują tą niedogodność w 100 procentach.
Na czym polega ten mityczny spokój? Myślę że na stagnacji. Praca na etacie angażuje Cię na określone godziny. Jej stałość i w pewnym sensie powtarzalność jest gwarantem stabilizacji. Ma ona odzwierciedlenie w zarobkach. Mityczna średnia krajowa w Polsce jest tutaj standardem. To sprawia że żyje się na godziwym poziomie. Jeśli na dodatek stronisz od używek (ja nie ;} ) to dysponujesz naprawdę przyzwoitymi środkami.
Jest jednak mały dyskomfort. O ile sam przelicznik funta na złotówki wciąż całkiem przyzwoicie wygląda (1600 funtów [przeciętne wynagrodzenie] to już koszty utrzymiania nie napawają za dużym optymizmem. Dość powiedzieć że przy pracującej jednej osobie w rodzinie dwuosobowej ciężko sobie pozwolić na jakiekolwiek, nawet sporadyczne luksusy. Po prostu życie tutaj jest coraz droższe.
Czy wciąż namawiałbym rodaków na przyjazd tutaj? Owszem ale już dużo bardziej na własne ryzyko 😉